IV Roztoczański Maraton Jaworów – Lubaczów

IV Roztoczański Maraton Jaworów – Lubaczów

 

W Lubaczowie w przeddzień startu można było odebrać pakiety startowe, zjeść smaczny makaron na pasta party jak i kiełbaskę z ogniska. Zbiórka w dniu zawodów, z racji konieczności przejazdu do Jaworowa, była już o 5:30. Dwoma autobusami przejechaliśmy do Jaworowa, przekraczając granicę w Budomierzu. W Jaworowie, po krótkich przemowach organizatorów, tuz po 10 czasu ukraińskiego wszyscy zawodnicy wystartowali. Trasa początkowo biegła droga asfaltową, by od około 14 kilometra przejść na nieco ponad dziesięć kilometrów w drogę szutrową, która dopiero niedaleko przed granicą na powrót stała się asfaltem.

Start, jak i pierwsze godziny biegu, odbywały się w słońcu, było ciepło, na szczęście punkty z wodą były często dostępne dla biegaczy – pierwszy już na około 4 km (rodzina wystawiła własny stołeczek, na którym był dzbanek z wodą i kilka szklanek). Na brak wody, jak i innych odżywczych artykułów na trasie nie można było narzekać, tak po stronie ukraińskiej jak i polskiej.

Pogoda, jak przepowiadali synoptycy, miała się zmienić około południa. Najpierw było to zwiększenie zachmurzenia i pojawienie się wiatru (niestety w twarz a nie w plecy), by niedługo przerodzić się w silniejsze podmuchy i opady deszczu, doszło przy tym do odczuwalnego ochłodzenia. Po wbiegnięciu na metę w Lubaczowie każdy zawodnik mógł skorzystać z masarzu i natrysków, otrzymywał kupon na kiełbaskę, napój jak i dwudaniowy obiad. Dekoracja zawodników odbywała się już w strugach deszczu – momentami niemal ulewnego. Zwyciężyli zawodnicy z Ukrainy: Eduard Hapak z czasem 02:37:55 i Viktoriia Bondarenko z czasem 03:19:01.

A teraz opowieść bardzo subiektywna:

Do Lubaczowa wybraliśmy się w czwórkę: Jan, Łukasz, Jacek i ja. Dla chłopaków był to drugi start w tym maratonie, dla mnie drugi start ….. w ogóle w maratonie. Start w pełnym słońcu, i kilkanaście przemierzonych kilometrów w pełnym słońcu – to nie były moje ulubione warunki biegowe. Dodatkowo miałam okazję przed 10 km zapoznać się z kolką w trakcie zawodów (pierwsze takie doświadczenie)… Na szczęście Agnieszka pomogła mi przełamać kryzys (a słyszałam, że kryzys u maratończyka pojawia się po 30 km!), została troszkę ze mną i udzieliła kilku wskazówek, tak że powoli, około 15 km wróciłam już do rytmu. Biegłyśmy razem do około 37 km, potem biegłam aż do mety sama. Od około 38 warunki znacznie się pogorszyły, gęsia skórka na rękach dobitnie o tym świadczyła. Mimo to, że pod wiatr, z deszczem uderzającym w twarz biegło mi się wciąż dość dobrze. Nie czułam zmęczenia nóg (pierwszy raz miałam opaski kompresyjne, nie wiem czy to ich zasługa czy nie – ale w ogóle nie czułam zmęczenia). Niedługo jednak dały mi o sobie znać stopy, ból odbitych paznokci aż do końca dawał się dość mocno we znaki. Biegłam do mety już cały czas w samotności. Ukształtowanie terenu czasem pokazywało w oddali innych biegaczy, w innym zaś miejscu stwarzało wrażenie bycia jedyną osobą na trasie. Metę osiągnęłam po ponad czterech godzinach biegu.

Tak jak mówił Łukasz przed startem – ten maraton jest mały, kameralny, bez wątpienia ma swój niepowtarzalny urok, ale dla debiutanta nie jest to dobre rozwiązanie. Znacznie lepiej, jak w Bratysławie (mój pierwszy maraton – 03:39:57) mieć w zasięgu wzroku, i niemal na wyciągnięcie ręki innych zawodników. Bardzo sympatycznie można wspominać kibiców i wolontariuszy z trasy – tak po naszej jak i ukraińskiej stronie: wiwatujące dzieci, całe rodziny zagrzewające do walki, śpiewające kobiety w regionalnych strojach powiewające flagi polskie i ukraińskie… to właśnie tworzy jedyny w swoim rodzaju klimat. Uważam że organizatorzy spisali się na medal. Jedyny niedosyt to pogoda, która nie pozwoliła w pełni cieszyć się w trakcie dekoracji.

Nasze wyniki:

  • 24 open, 4 M2 Łukasz Mikulski 03:27:13,
  • 33 open, 7 M4 Jacek Poręba 03:43:14,
  • 46 open 1 K4 Jolanta Augustyńska 04:04:56,
  • 52 open 12 M5 Jan Polak 04:13:07

 

Autor: Jola Augustyńska