Relacja Artura z X Visegrad Maraton

Relacja Artura z X Visegrad Maraton

 

W sobotę 20 czerwca miał miejsce II Bieg Wierchami na dystansach: S – 11 km, M – 30 km, oraz L – 50 km. Wieczorem jak zwykle ładowanie węglowodanów: przepyszne pasta party w wykonaniu szefa kuchni z Karczmy Nad Potokiem. Kto chciał mógł bawić się prawie do rana przy muzyce puszczanej przez DJ-a. Ale maratończycy raczej rozglądali się za miejscem do spania. Na nocleg jak zawsze do dyspozycji zawodników oddano salę gimnastyczną w miejscowej szkole.

 

Rano punktualnie o 6.00 pod hotel Perła Południa w Rytrze podjechały wynajęte busy by odwieźć zawodników na słowacką stronę. Przejazd do Podolińca na Słowacji zorganizowali już słowaccy organizatorzy maratonu. W Podolińcu wszystko dopięte: sanitariaty, oddanie depozytów, szatnie, woda mineralna i herbata do woli. Wraz z maratonem startować ma także sztafeta maratońska. Na rynku tego uroczego miasteczka zebrało się nas grubo ponad 200 biegaczy. Wszędzie znajome z innych biegów twarze, starzy znajomi z poprzednich edycji visegradzkiego maratonu. Każdy chce opowiedzieć co u niego, jaka ostatnia życiówka, jaka kontuzja ale czas jakby przyspieszył. Po krótkich wystąpieniach organizatorów i miejscowych włodarzy następuje start honorowy. Kilkuset metrowy bieg traktuję jako dobrą rozgrzewkę. Pakujemy się do autobusów i jedziemy na start ostry.

 

Panowie na prawo, Panie na lewo – przydrożny krzyż był już nieraz świadkiem podobnych historii. Patrzę z obawą w niebo: gęsta warstwa chmur, temp. ok. 16C. Jest nieźle, byle tylko nie wyszło słońce to jakoś to będzie. 10, 9 … 2, 1 START – wszyscy jak na komendę uruchamiamy swoje liczniki czasu i kilometrów.

 

Biegnę, jest cudnie jak zawsze, a w dodatku obok biegnie Grzesiek Czyż. Niestety zbyt długo nie cieszyłem się jego widokiem. Biegnę w grupie z Piotrem, Łukaszem i Mariuszem. Chłopcy narzucili ostre jak dla mnie tempo, 4:12 – 4:17 / km. Nie odpuszczam i idziemy równo ok. 14 pierwszych kilometrów. Lekko pofałdowana trasa daje przedsmak tego co czeka nas dalej. Na punktach nawadniania woda, izo, banany. Przez całą trasę będą tam, gdzie najbardziej były wypatrywane. Pierwszy mocniejszy podbieg na rynek w Starej Lubowni i za chwilę zbiegając mijamy naszych kolegów wbiegających naszym śladem.

 

I już jest: przełęcz VABEC wznosząca się – 766m n.p.m. już niejednokrotnie dawała mi lekcję biegowej pokory. Tempo spada do ok. 6min/km, a w głowie znajomy głos szepcze, że przecież wszyscy zwolnili. I tak prawie przez 5 km ciągnącego się podbiegu, a na dodatek zostałem sam.

 

Na 19 km jest szczyt tego nieszczęścia i spora grupka kibiców. Ich okrzyki dodają skrzydeł tym bardziej, że czeka mnie dłuuuuugi zbieg. By nadrobić stracony czas dosłownie lecę w dół, wiedząc że to niezbyt mądre i pewnie niedługo się zemści. Długi na 9,5km zbieg kończy się na granicy z Polską.

 

fot. Natalia Podsadowska

 

Teraz będzie już tylko gorzej. Trasa do Rytra to następujące po sobie podbiegi i zbiegi urozmaicone krótkimi wypłaszczeniami. Na szczęście pogoda jest łaskawa. Kilkakrotnie lekka mżawka zadziałała jak kurtyna wodna. W połączeniu z wiatrem schłodziła mięśnie i nieco orzeźwiła. Na wiadukcie w Rytrze dopada mnie naprawdę mocny deszcz ale do mety jest już tylko ok. 2,5km.

 

Mijając oznaczenie 40km spoglądam na zegarek: 3:02:25 i jest nadzieja na poprawienie zeszłorocznego wyniku. Byle tylko wytrwać ten 2km podbieg do mety! Napieram resztkami sił, a 2 km wydłuża się w nieskończoność.

 

Sklep, szkoła, zakręt, znowu sklep, dom z wieżyczką, zakręt, więcej zielonego i błyszczący dach hotelu. Tak właśnie pamiętam ten podbieg. I wreszcie wymarzony zakręt w lewo i ostatnie 100m. Zbieram się w sobie i finiszuję sprintem widząc przy mecie żonę z córką. Robię to dla nich i jestem szczęśliwy.

 

Speaker krzyczy moje nazwisko! Jest SIŁAAA!!! Stoper pokazuje 3:12:52 – moja życiówka na tej trasie. SUPER           

 

Na mecie oryginalny medal, dekorujący nas ubrani są w regionalne stroje górali czarnych. Ktoś wciska mi do ręki wodę, ktoś przynosi puszkę słowackiego piwa. Ktoś potrzebuje masarzu? Jest oczywiście taka możliwość, ogromny namiot ze stołami do masażu i uśmiechniętymi masażystkami czeka. Odbiór depozytu trwa kilka sekund i już można iść pod prysznic. Organizator zapewnił każdemu maratończykowi możliwość darmowego skorzystania z hotelowego basenu ale wybieram tylko szybki prysznic. W ramach pakietu jeszcze ciepły posiłek, jest też możliwość dokupienia smakołyków z rusztu.

 

Trzeba przyznać, że organizator zadbał o oprawę zawodów. Na scenie „produkowały” się zespoły regionalne Dolina Dunajca (PL) i Plavcanka (RS).

 

Dekoracje zwycięzców przebiegły nadzwyczaj sprawnie. Zwycięzcą X Visegrad Maratonu z czasem 2:40:24 został GLYVA EVGENII z Ukrainy. Pozostałe wyniki znajdziesz TUTAJ. I to co biegacze lubią najbardziej (poza bieganiem oczywiście): losowanie nagród-niespodzianek. W Rytrze też nie mogło tego zabraknąć, a dzięki hojności sponsorów rozlosowano naprawdę sporo wartościowych niespodzianek.

 

III Visegrad Sports Festival zakończyły okolicznościowe wystąpienia. Przypomniano minione maratony, ludzi którzy z poświęceniem je organizowali oraz weteranów, którzy przebiegli wszystkie 10 edycji. Ukończyłem 6 visegradzkich maratonów i właśnie tutaj rozpocząłem swą przygodę z tym królewskim dystansem. W opinii, że jest to bieg stworzony przez biegaczy dla biegaczy na pewno nie jestem odosobniony.

 

Organizatorom wszystkich 10 edycji należy się Wielki Szacun. Dziękuję że mogłem tu biegać, czuję się tym zaszczycony.

 

autor: Artur Olenicz