Visegrad na Szlaq Draculi

Visegrad na Szlaq Draculi

Do wyboru był Salzburg, Lubljana, Wilno i Bukareszt. Większość uczestników zdecydowała o szczęśliwym dla nas kierunku bałkańskim, a więc Bukareszcie – stolicy Rumuni. Zawsze na naszych wyjazdach oprócz wątków stricte sportowych jak biegi staramy się także trochę pozwiedzać. Tak też było i w tym roku. Z Nowego Sącza wyjeżdżamy ok. 20:30 w piątek i kierujemy się na Rytro, gdzie dosiada się druga połowa busa. Teraz tylko musimy po drodze z Satrej Lubovni zabrać jeszcze Laca z Bezeckiego Klubu Stara Luboovna, który skorzystał z propozycji wspólnego z nami wyjazdu. Teraz już tylko Rumunia. Jedziemy, śpimy, jedziemy, jedziemy, rozmawiamy itd. Itp. By około godziny 12 przybyć do Braszowa – pięknego ok. 300tys. miasta położonego u stóp Karpat w środkowej Rumuni. Zwiedzamy Czarny Kościół, Stare Miasto coś przekąszamy (najlepiej czosnkowego) i udajemy się w dalszą drogę w kierunku miejscowości Bran nad którą to wznosi się Zamek Draculi. Niestety przeogromne korki zmuszają nas do zrezygnowania z odwiedzin Draculi i bezpośredniej jazdy do Bukaresztu. W Bukareszcie meldujemy się kilka minut po godzinie 18, odbieramy nasze pakiety startowe po czym udajemy się do hotelu żeby przygotować się przed jutrzejszym startem.

Wczesna pobudka o 6 (lub 0 5 czasu polskiego bo w Rumuni jest zawsze o godzinę za późno J, śniadanie i wyjeżdżamy z przedmieść Bukaresztu znaleźć dobra miejscówkę dla naszego bolida i ruszamy na start bo już o 8:00 startuje Bieg na 10km, w którym pobiegła Kinga, Edyta i Paweł – dopingujemy ich na trasie ile sil w gardłach. Tymczasem maratończycy, połówkowi cze i sztefetowcy  udają się powoli pod Pałac Parlamentu gdzie zlokalizowana był start i meta (finisz będzie extra). Start nastąpił 0 9:30 i pięknymi zielonymi alejami prowadził biegaczy na wiele agrafek. Temperatura nie rozpieszczała gdyż na starcie było już w okolicach 20C. dopiero później ku uciesze wielu uczestników okazało się, że zielone aleje Bukaresztu dadzą nam tak niezbędny tego dnia cień 😉 Na trasie maratonu zlokalizowanych było ok. 7 punktów kontrolnych. Pierwsze 21km maratończycy biegli razem z półówkowiczami i sztafet owcami. Świetny doping na trasie, kilkukrotne rozpoznanie dzięki orzełkowi na koszulce mojej narodowości przez kibiców dodawało sił. Jak to zwykle bywa od połowy trasy kiedy to Mariusz, Laco, Konrad i Janek finiszowali my maratończycy (Artur, Jacek, Sebastian, Tymek i ja) zostaliśmy sami z 21km w nogach i 21 km przed nami. Mi osobiście biegło się nieźle, brak zatrzymywania się na punktach nawadniania i odżywczych i równe tempo sprawiły, że w mojej głowie od ok. 30km zaczął nieśmiało pojawiać się plan złamania 3:30 pomimo braku treningów. Niestety słabo w stosunku do zachodnich maratonów wyposażone punkty odżywcze sprawiły, że nieco opadłem z sił, brakowało węgli i w okolicach 33-35km (stadion narodowy) miałem lekki kryzisik. Postanowiłem na następnym Puncie stanąć i zjeść na spokojnie pomarańcze , jabłko by nie dostać kolki w dalszej części. Pomogło, straciłem może z 30 sek., ale zapunktowało to później ponieważ ostatnie km mogłem biec w tempie poniżej 5 minut. Co najmniej 3km przed metą widać już było Pałac Parlamentu pod którym finiszowaliśmy. Nie muszę chyba pisać jak widok zbliżającej się mety działa na psychę biegacza. Jakieś 500 metrów przed metą znowu ktoś krzyczy Polacco co po raz kolejny dodaje ducha i sprawia, że efektownie polewam się trzymaną przeze mnie butelką wody i lecę ile sił. Po kilku chwilach orientuje się że mam jeszcze 400m, a ja chciałem finiszować więc ogarniam się i wracam do tempa maratonu do ostatniego zakrętu gdzie czeka już nasza ekipa z flagą dla mnie. Tutaj już wiem, że nie ma lipy, ręce do góry z flagą i ostatnie 100 metrów jest moje. Finiszuje z czasem 3:28:36. Przede mną był Artur, więc czekam spokojnie na Jacka, Sebastiana i Tymka i  udajemy się do naszej ekipy. Oczywiście nie muszę mówić, że każdy spotkany przez nas Polak dostaje gromkie brawa i doping do samej mety. A Polaków było dużo. Ogólnie z mojej perspektywy oceniam organizację maratonu jak bardzo dobrą. Dużo wolontariuszy na punktach odżywania sprawiło, że nie trzeba było się przeciskać przez tłum. Nie było problemów nawigacyjnych i jakiś kolizji z przechodniami lub co gorsza samochodami. Służby porządkowe stanęły na wysokości zadania. Samo miasteczko też niczego sobie, wszystko było jak należy w odpowiednich ilościach włącznie z masażami. Nie można też zapomnieć o samych kibicach, którzy bardzo chętnie dopingowali oraz o kapelach, które grały w kilku miejscach na trasie. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć też, że sam Bukareszt jest miastem po którym fajnie się biegało. Może to tylko moje spostrzeżenie, ale architektura, założenia urbanistyczny sprawiały, że biegło mi się lepiej a co za tym idzie szybciej. Po zebraniu się wszystkich udajemy się do naszego hotelu świętować wyniki.

W poniedziałek mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Bukaresztu zwanego również Paryżem Wschodu. Zaczynamy od Pałacu Parlamentu – drugiego co wielkości na świecie budynku rządowego (zaraz po Pentagonie). Po ok. 1,5 godzinie zwiedzania Pani Przewodniczka oświadcza nam, że zwiedziliśmy zaledwie 3% budynku… Żeby nogi mogły odpocząć kolejną część zwiedzania zaliczamy z autokaru by w okolicach 15 wysiąść i udać się na zwiedzanie Starego Miasta połączonego z czasem wolnym. Do Polski wyjechaliśmy ok. 18 czasu rumuńskiego, a do Nowego Sącza przyjechaliśmy o 11 czasu polskiego.

Podziękowania należą się dla Mariusza Szkaradka za zorganizowania wszystkiego na tip-top i jego małżonki Kingi Szkaradek za cierpliwość (bo to nowożeńcy). W imieniu wszystkich uczestników wyjazdu – Dzięki Wielkie Mariusz i Kinga J

Autor: Łukasz Mikulski

Foto: visegradmaraton.info