W tym roku 30-stka ciągle mnie zaskakuje

W tym roku 30-stka ciągle mnie zaskakuje

 

 

I pomyśleć, że wszystko dla tych góralskich kiecek !!! Śliczne, charakterne spódniczki organizatorzy dołączyli do pakietu dystansu M i L , dlatego też pożegnałyśmy dystans S i postanowiłyśmy spróbować swoich sił na nowym, nieznanym, kilometrowym lądzie. Biegi górskie nie należą do najłatwiejszych, ale jak to my zawsze z żartem i pełnym ‘chilloutem’, stałyśmy na starcie w nowych ‘spódniczkowych’ strojach biegowych. To nic, że kolor butów nie pasował do kiecki to nie ważne, kogo co bolało – najważniejsza radość z uczestnictwa i Ci wspaniali ludzie wokół.

 

W końcu rozpoczynamy wyścig do upragnionego celu. Trasa świetna, mijamy wiatraki, ciągle pod górkę gnamy, wpadamy w pierwszy lasek. Trochę błotka było, więc zmieniłam kolor butów. Patrzę i śmieję się do siebie: „No! teraz to mi przynajmniej pasują do kiecki”.

 

Kierunek Przehyba, niełatwa droga, w kilku miejscach dość wymagająca ‘ściana’, niemniej lubię pokonywać swoje słabości, więc staram się nie odpuszczać. Biegnę – gadam, gadam – biegnę. Bardzo fajnych ludzi można spotkać na trasie i „nie taki straszny Warszawiak, jak go malują”- przynajmniej Ci biegowi są całkiem jak nie z Warszawki 😉 : pożartują, doradzą, normalnie… „do rany przyłóż”. Dzięki.

 

Na pierwszym punkcie wodopoju spotykam znajomych z Visegradu. Oczywiście żartownisie nabrali mnie, że jeszcze dyszka do końca. Wierzyć mi się nie chciało, ale kolega był tak przekonywującym, że połknęłam jego kłamstewko. Normalnie można stracić rachubę po takiej górskiej przebieżce.

 

Zasuwam więc dalej z uśmiechem, że spokojnie dam radę. Szczęście nie trwa jednak długo parę metrów dalej, jednemu z uczestników ‘Endo-mendo’ zapikało, że to dopiero 12km, ”wrrrr – ale kłamczuchy”, no to teraz trzeba jakoś rozłożyć siły – więc rozkładam. Cała trasa piękna, widoki – zachwycić się można, pomyślałam: Jednak „Szef” to prawdziwy artysta, nie tylko cudotwórca.

 

W końcu Radziejowa, OO! Ale zbieg, no to teraz się zacznie. I zaczęło się: kamienie, korzenie, trochę lecę, trochę skaczę, każdy sposób dobry byle do mety. Oczywiście na zbiegu inni nadrabiali zaległości a ja NIE– widać tego ‘tygryski’ jakoś nie lubią.

 

Ale dobrze było… No, dobrze było!, najważniejsze, że dobiegłyśmy całe choć nie w pełni ,zdrowe’ 😉 . Jedno jest pewne ten biegowy bzik uzależnia, pewnie za rok skusimy się znowu na ten lub podobny dystans. Dzięki wszystkim, zwłaszcza organizatorom oraz moim zwariowanym kompanom. A wszystkich żądnych przygody serdecznie zapraszam na kolejną edycję, bo WARTO PRZELECIEĆ WIERCHAMI Z INNYMI WARIATAMI.

 

autor: Angie